Józef Czarnecki – czołowy waltornista okresu międzywojennego. Wrażliwy, szlachetny, skromny człowiek. Nie cierpiał fałszu w życiu i w muzyce. Cierpienia, których nie szczędziło mu życie, przyjmował z godnością. O artyście, mistrzu waltorni, opowiedział mi jego mieszkający w Wołominie syn Ryszard Czarnecki.

Józef Czarnecki - waltornista, romantyk

Józef Czarnecki urodził się 13 grudnia 1891 r. w miejscowości Krasne, w okolicach Lublina, w dawnym zaborze rosyjskim. Jego ojciec był zarządcą w majątku ziemskim, matka prowadziła dom i wychowywała dzieci. Beztroskie dzieciństwo skończyło się, gdy Józef miał dziewięć albo dziesięć lat. Przed Bożym Narodzeniem ojciec wybrał się na połów ryb, załamał się pod nim lód i młody jeszcze, zdrowy mężczyzna zmarł na zapalenie płuc.

Nagle rodzina znalazła się w trudnej sytuacji materialnej, postanowiono nawet, że Józef zostanie oddany do przytułku dla dzieci. I wtedy do chłopca uśmiechnęło się szczęście, które zaważyło na jego całym życiu.

W okolice Krasnego przyjechał teatr objazdowy Myszkowskiego. Zapewne ciekawy wszystkiego chłopak pobiegł oglądać przedstawienie i tak się złożyło, że zwrócił na niego uwagę sam dyrektor teatru. Myszkowski zauważył w dziecku ogromny talent muzyczny i zaproponował wspólne występy. Chłopak, mając do wyboru przytułek albo teatr, przystąpił do trupy teatralnej. Tam nauczył się grać, śpiewać, rozpoczął naukę gry na instrumentach, jednym słowem, otrzymał wszechstronne wykształcenie muzyczne.

Grał przed carem

Z teatru Myszkowskiego Józef Czarnecki został powołany do odbycia służby wojskowej w armii carskiej, gdzie od razu wstąpił do orkiestry garnizonowej. O tym, że rzeczywiście mają w armii utalentowanego muzyka, przełożeni dowiedzieli się niebawem. Otóż, pewnego razu, gdzieś między 1911 a 1914 r., w Petersburgu miała odbyć się wielka parada przed samym carem. Podczas koncertu miała wystąpić najlepsza orkiestra w całej Rosji, a wraz z nią w partiach solowych miał zagrać światowej sławy waltornista z Wiednia. Tymczasem waltornista nie zdążył na czas dojechać do Petersburga. Co robić? Car czeka, chce słuchać mistrza. Dowódcy armii wiedzą, że mają w orkiestrze doskonałego młodego waltornistę. Niech gra przed carem, niech zagra lepiej niż światowej sławy wiedeński profesor. I młody Józef Czarnecki zagrał przed carem wielkiej Rosji. "Granie przed carem sprawiło ojcu, co naturalne, pewną satysfakcję – wspomina syn, Ryszard Czarnecki. – A przecież to przypadek sprawił, że został waltornistą. Waltornia to jeden z najtrudniejszych instrumentów dętych blaszanych. Nie osiągnie się sukcesu, jeśli nie włoży się w granie całego serca. Niezależnie od otrzymanego w teatrze objazdowym wykształcenia, ojciec był samorodnym talentem muzycznym. Od dziecka miał fenomenalny słuch, taki przypadek trafia się jeden na miliony".

Weź broń i zastrzel

Gdy wybuchła pierwsza wojna światowa, Józef Czarnecki był jeszcze w carskiej armii. Żołnierze z orkiestry nie zostali skierowani na front, tylko występowali między kolejnymi bitwami, zapewniając muzyczny oddech. Poza tym muzycy byli sanitariuszami. Gdy po walce obydwie strony wywieszały białe flagi, wtedy sanitariusze wkraczali na pobojowisko. "Ojciec opowiadał mi, jak kiedyś sanitariusze tuż po skończonej bitwie szukali rannych. Szli tyralierą od jednego do drugiego żołnierza, patrzyli, czy jeszcze oddycha, czy już jest nieżywy. Ojciec podszedł do młodego, rosłego, kruczoczarnego mężczyzny. Ranny trzymał się za brzuch. Z bliska okazało się, że żołnierz trzymał w rękach wnętrzności, przyciskał je, zmieszane z ziemią do siebie, jakby chciał wepchnąć z powrotem do ciała. Widać było, że cierpi niewyobrażalne męki. Prosił ojca, żeby go dobił: weź broń i zastrzel, skróć moje cierpienie. Ojciec nigdy mi nie powiedział, jak wówczas postąpił" – zamyśla się syn Ryszard.

Z bronią i waltornią

Po zakończeniu wojny Józef Czarnecki znalazł się w Warszawie. Podjął pracę zawodową, wiążąc się z Teatrem Wielkim Opery Stołecznej. Był pierwszym waltornistą w orkiestrze, cieszył się dużym uznaniem publiczności i innych muzyków. Dyrektor Teatru Wielkiego Emil Młynarski wręczył Józefowi Czarneckiemu swój portret z dedykacją: "Doskonałemu waltorniście, p. Józefowi Czarneckiemu na pamiątkę wspólnej pracy w Operze Stołecznej. 14.6.28".

Kilka lat później, w 1933 r. muzyk został uhonorowany Srebrnym Krzyżem Zasługi za osiągnięcia artystyczno – muzyczne. Otrzymał także Krzyż na Śląskiej Wstędze Waleczności i Zasługi zatwierdzony przez Naczelne Dowództwo Wojsk Powstańczych za spełnienie obowiązku "względem Prastarej Ziemi Piastowskiej przy przyłączeniu do Macierzy". Odznaczony nie poruszał we wspomnieniach tego wątku, niemniej wiadomo, że walczył mając u boku broń i waltornię.

Miejsce na ziemi

Dwudziestolecie międzywojenne to najlepsze lata w karierze Józefa Czarneckiego w kraju i za granicą. Berlin, Paryż, Wiedeń – wszędzie odnosił sukcesy. Ponadto Czarnecki wykładał w konserwatorium i uczestniczył w przedsięwzięciach filmowych. Robił to, co lubił – grał, ciesząc się przy tym życiem i sławą jednego z najlepszych waltornistów w Europie.

Mieszkał wówczas w Warszawie, ale w drugiej połowie lat 20. zaczął szukać swojego miejsca na ziemi. Znalazł je w Górkach Mironowskich pod Wołominem. Na zalesionej działce o powierzchni 5 tys. m² artysta wybudował najpierw letni domek, a następnie dworek z werandą i balkonem, w którym zamieszkał z rodziną.

Później rozpoczął, na tej samej działce, budowę dużej kamienicy. Gdy dom z czerwonej cegły był już gotowy w stanie surowym, wybuchła wojna.

Ryszard Czarnecki zdolność barwnego mówienia odziedziczył po ojcu, który cudownie opowiadał i miał bogate słownictwo. Gdy mu zabrakło określenia w języku polskim, czerpał z poznanego w młodości rosyjskiego. "Ojciec był bardzo wrażliwym, szlachetnym i prawym człowiekiem. Był też niezwykle skromny, nie zabiegał o pieniądze, majątek, koncertując w całej Europie, mógł przecież zdobyć znacznie więcej. Szanował ludzi, ale o pewnym wybitnym artyście powiedział: miał dobry słuch i dobry głos, ale miał zły charakter. Chorobliwie nie cierpiał wszelkiego rodzaju urzędów, był nieszczęśliwy, gdy musiał jakiś odwiedzić. Tak samo jak urzędów, nie cierpiał fałszu. W życiu i w muzyce. Ojciec miał bezwzględny słuch, wyczuwał najdrobniejsze objawy fałszowania, niechlujne wykonanie utworu doprowadzało go do szału".

Do wybuchu II wojny światowej Józef Czarnecki pracował w Teatrze Wielkim. Pierwsze miesiące okupacji spędził z rodziną w Górkach. Później zdecydował się na wyjazd do Krakowa, został zatrudniony w zespole Filharmonii Krakowskiej. Lata wojny to czas bolesnych doświadczeń, które dotknęły wrażliwego muzyka.

Podbiegł do krat i sklął Niemca

Najpierw Czarnecki został zatrzymany w ulicznej łapance i osadzony w więzieniu na Montelupich. Tam doszło do sytuacji, która mogła zakończyć się tragicznie. Otóż prosto z łapanki został przewieziony do więzienia i osadzony w celi. Korytarzem przechodził uzbrojony wartownik niemiecki, nucąc fragmenty arii jednego z niemieckich kompozytorów. Nucił tak fałszywie, że Czarnecki nie wytrzymał. Podbiegł do krat i sklął Niemca. Jakim prawem tak fałszuje i profanuje piękną muzykę? Wokół zapadła cisza, współwięźniowie wstrzymali oddech. Czarnecki sklął wartownika a potem przywołał go do siebie i zaśpiewał arię poprawnie. Wrażenie niesamowite, Polak jakby nie zdawał sobie sprawy, że strażnik w każdej chwili może wyjąć broń i zastrzelić go. Przybiegł oficer, spytał, co się stało. Niemiec na to, że tutaj jest więzień, który zrugał go za fałszowanie. Zabrali Czarneckiego na górę, zapytali, kim jest. Sprawdzili, że rzeczywiście gra w zespole Filharmonii Krakowskiej. Wypuścili z więzienia. "Muzyka ocaliła mu życie. Nie został rozstrzelany, ani wywieziony do obozu". Po chwili Ryszard Czarnecki dodaje jak w Krakowie ojciec dwukrotnie pozwolił sobie na manifestację polskości. W sylwestra o północy wychodził na dach kamienicy i grał hymn Polski.

Zamordowana przez wyzwolicieli

Jest 1945 r., wojna dobiega końca, wyzwolicielska Armia Czerwona wkracza do Krakowa. Józef Czarnecki przeżywa największą tragedię swojego życia. Armia Czerwona świętuje zwycięstwo, gdy żona Józefa Czarneckiego wychodzi po kartkowy przydział chleba. Wraca z tym kawałkiem chleba do domu, a tuż obok, jezdnią i chodnikiem, przetacza się kawalkada wojsk radzieckich. Czarneccy mieli psa, małego ratlerka, przybłędę. Pies, widząc z balkonu swoją panią, wymyka się niepostrzeżenie z domu i biegnie na jej powitanie. Kobieta bierze pieska na ręce, żeby w tym tumulcie nikt go nie rozdeptał, ani nie rozjechał. Są zaledwie kilkanaście metrów od domu, gdy dochodzi do ogromnej tragedii. Gazikiem nadjeżdża oficer wraz z żołnierzami. Widząc kobietę z ratlerkiem na ręku, radziecki oficer wrzeszczy: "Smotri, ot, burżujka idiot, ubij, ona sobaku na rukach dierżyt". Kierowca, jakiś prymitywny chłop, dla którego burżujka z psem była wcieleniem wszelkiego zła, skręcił, wjechał gazikiem na chodnik i przycisnął, wręcz przybił kobietę do ściany budynku. Odjechał, po czym najechał ponownie na osuwające się ciało. Czarnecka zginęła na miejscu. W dniu „wyzwolenia” Krakowa została zamordowana przez "wyzwolicieli". Piesek przeżył, w ostatniej chwili zeskoczył z jej rąk i przybiegł do domu. Józef Czarnecki był wtedy w pracy, nadszedł kilka godzin po tragedii. To był dla niego ogromny cios, przeżył szok.

Wojna całkowicie zniszczyła rodzinę Czarneckich. Jeden syn zginął w czasie działań wojennych, drugi syn i córka po wojnie opuścili ojca, pierwszego dnia wolności zginęła żona.

Józef Czarnecki został na świecie zupełnie sam.

Zaczął myśleć o emeryturze

Jednak życie toczy się dalej. Sławny waltornista nadal pracował w Filharmonii Krakowskiej. W 1947 r. poznał młodszą od siebie o dwadzieścia lat Weronikę, wdowę z kilkuletnią córeczką. Wzięli ślub, na świat przyszedł syn Ryszard. "W 1952 r. ojciec postanowił wrócić do Wołomina, do Górek. Ciężko żyło się w Górkach, bez możliwości dojazdu, bez prądu. Moje dzieciństwo upłynęło przy lampach naftowych. W chwili powrotu do Wołomina ojciec miał 61 lat i zmęczony przeżyciami wojennymi, zaczął myśleć o emeryturze. Ale ponieważ miał nową rodzinę, musiał pracować nadal, żeby ją utrzymać. Kochał muzykę, więc związał się z nowo powstałą Orkiestrą Polskiego Radia i Telewizji pod dyrekcją Stefana Rachonia. Tam pracował do emerytury, na którą przeszedł w 1965 roku, mając 74 lata".

Ponadto, Józef Czarnecki współpracował z Teatrem Wielkim, z Operetką Warszawską, grał w wołomińskiej Orkiestrze Dętej. Życzliwie wspierał nowe zespoły i młodych muzyków, jakby spłacając dług z dzieciństwa, kiedy to chłopakowi z podlubelskiej wsi pomocną dłoń podał dyrektor objazdowego teatru.

"Kiedy byłem małym dzieckiem, ojciec chciał, żeby jego jedyny syn związał się z muzyką – wspomina pan Ryszard. Wybrał dla mnie skrzypce, ale niezbyt przypadły mi do gustu. Z waltorni jako dziecko próbowałem wydobyć dźwięk, ale to też nie był przeznaczony mi instrument. Ale w domu był fortepian i na tym fortepianie do dzisiaj chętnie gram".

Jakiego ojca zapamiętał Ryszard Czarnecki? "Zapamiętałem ojca wesołego, ale równocześnie stanowczego. Prawdomównego, nie cierpiącego fałszu pod żadną postacią. W domu był człowiekiem absolutnie normalnym, na przykład, miał wszelkie szewskie akcesoria do naprawiania butów i potrafił to robić. Był wymagający, ale dużo dawał z siebie, miał pokłady serdecznych odruchów dla ludzi potrzebujących pomocy. Poza tym, był bardzo sprawny i silny fizycznie. Wszystkie betonowe słupki do ogrodzenia, ponad sto, zrobił sam. Na własnych plecach nosił cegły z cegielni w Ossowie. Zbudował w ciągu życia trzy domy, najpierw dworek, potem kamienicę, którą po latach zawieruchy wojennej był zmuszony rozebrać, wreszcie ostatni dom, bliżej centrum miasta, w którym mieszkał do końca życia".

 

Józef Czarnecki z rodziną

 

"Był pogodny, wesoły, z duszą artysty, ale nasiąkniętą olbrzymią dawką romantyzmu. Niepokorny romantyk" – uzupełnia synowa Gabriela.

Czy Józef Czarnecki miał świadomość, że odniósł ogromny sukces? Syn uważa, że miał. "Dla niego człowiek, który przechodzi przez życie i nic dobrego po sobie nie pozostawia, nie był wart człowieczeństwa".

Józef Czarnecki, sławny waltornista, oklaskiwany w kraju i zagranicą, zmarł nagle w lutym 1974 r., mając 83 lata. Został pochowany na cmentarzu parafialnym w Kobyłce.

Wieści Podwarszawskie, 2004 nr 18. i 19.
źródło: www.wolomin.tylko.to


Zobacz również: