Dawno, dawno temu…

gdy jeszcze grałam na szkolnym instrumencie marki Hans Hoyer i gdy trzymałam go w miękkim futerale... spieszyłam się na poranną próbę orkiestry. Był piękny, wiosenny słoneczny dzień. Zaspałam, bo niestety po ciężkim tygodniu niełatwo się wstaje w sobotę rano. Nie posiadam prawa jazdy, więc poprosiłam mamę o podwózkę samochodem. W pośpiechu, z myślą o zdążeniu jeszcze zrobienia sobie kanapki, postawiłam waltornię w ogródku za samochodem w celu włożenia jej do bagażnika (myślałam, że mama zauważy instrument i włoży go na miejsce). Skoczyłam do kuchni, zrobiłam zaplanowaną kanapkę, po czym wybiegłam z domu, żeby otworzyć wyjeżdżającej TYŁEM mamie bramę.

I wszyscy się już pewnie domyślają, co się stało z waltornią… :-(

Na szczęście naprawa instrumentu się (w miarę) udała.

P.S. Niestety zdjęcia rozjechanej, wygiętej, zmarszczonej niczym zużyta gazeta (na szczęście tylko-czary) waltorni nie posiadam, ponieważ ja wybuchłam (na początku) śmiechem, a matka prawie dostała zawału serca i gdy chciałam upamiętnić to „śmieszne zdarzenie” fotografią, sądzę, że mama zrobiłaby ze mną to samo, co z mym instrumentem…

emka


artykuł został nagrodzony w konkursie
z okazji 2. rocznicy portalu www.waltornia.pl