11 lutego 2009 spełniło się jedno z moich marzeń. Nie tylko mogłem posłuchać Konzertstücku Schumanna na żywo, to jeszcze w wyjątkowym wykonaniu i w wyjątkowym miejscu. Wykonawcami byli: orkiestra Berliner Philharmoniker pod dyrekcją swojego szefa artystycznego Sir Simona Rattle’a a w charakterze solistów wystąpili grający na co dzień w tym zespole waltorniści: Radek Baborak, Stefan Dohr, Stefan de Leval Jezierski oraz Sarah Willis. W programie wieczoru znalazły się również inne kompozycje Schumanna – Koncert fortepianowy a-moll z solistką Mitsuko Uchida i IV Symfonia d-moll oraz Bernda Aloisa Zimmermanna – Symfonia w jednej części na wielką orkiestrę. Ale od początku…

Kiedy zapadła decyzja o wyprawie na koncert trzeba było kupić bilety, co nie okazało się takie proste. Chętnych na zakup za pośrednictwem strony internetowej było mnóstwo i mimo iż był to pierwszy dzień sprzedaży, udało mi się kupić jedynie 3 sztuki w najdroższym sektorze. Kolejne zaskoczenie nastąpiło, kiedy przed samym wejściem do budynku filharmonii zaczepiło mnie kilka osób oferujących niezłe pieniądze w zamian za odstąpienie bezcennych jak się okazało biletów. Koncert odbywał się w siedzibie Berliner Philharmoniker przy Herbert von Karajan Strasse. Sam budynek z zewnątrz jak i foyer nie wyróżniają się niczym szczególnym. Nie różnią się zbytnio od innych budynków zbudowanych w latach 60-tych XX wieku. W samej sali koncertowej czuje się jednak ducha wielkiej muzyki i podniosłą atmosferę, tak jakby każdy z artystów, który tam wystąpił, zostawił jakiś kawałek siebie.

Koncert rozpoczął się inaczej niż jesteśmy do tego przyzwyczajeni. Cała orkiestra weszła na scenę równocześnie, a dopiero kiedy muzycy usiedli i ucichły oklaski, wszedł koncertmistrz i nastroił zespół. Następnie weszli soliści-waltorniści oraz Sir Simon Rattle. Spodziewałem się, że pierwszą waltornię grać będzie Stefan Dohr, waltorniści wystąpili jednak w ustawieniu 1. Radek Baborak, 2. Stefan Dohr, 3. Stefan de Leval Jezierski, 4. Sarah Willis. Podczas słuchania trudno było mi uniknąć porównania do słynnego wykonania Konzertücku, które jako płyta DVD stało się wzorem i wyznacznikiem grania na waltorni (przynajmniej dla mnie). W roli solistów wystąpili wtedy : 1. Dohr, 2. Clevenger, 3. Garcia, 4. Schreckenberger, a waltornistom towarzyszyła orkiestra Berliner Philharmoniker pod dyrekcją Daniela Barenboima. Ale wracając do omawianego koncertu, spodziewałem się, że pierwsze fanfarowe wejście solistów niejako „wciśnie” mnie w fotel. Było jednak inaczej. Wkrótce zorientowałem się, że taka był wizja muzyki Roberta Schumanna w wykonaniu Sir Simona Rattle’a. Soliści grali dosyć dyskretnie, nie używając ekstremalnego forte, ale lekko i kulturalnie. Szczególnie Radek Baborak, który wydawał się bardzo rozluźniony, nawet „podśpiewywał” w pauzach, grał niezmiernie wyważonym dźwiękiem, zupełnie inaczej niż na wspomnianym już przeze mnie nagraniu. Ostatnio miałem okazję usłyszeć go również za pośrednictwem telewizji Mezzo jako pierwszego waltornistę Berliner Philharmoniker. Miałem wtedy podobne odczucie niezwykle kulturalnego i wyważonego grania, lecz nieco pozbawionego blasku i ofensywności, którymi dysponuje Stefan Dohr. Różnicę te było również widać „live” w Berlinie. Dohr w swoich wejściach solowych wydawał mi się bardziej przekonujący, aczkolwiek potrafił się świetnie wpasować w styl Baboraka, kiedy było to niezbędne (początek II części – dialog 1. i 2. waltorni). Co do pozostałych solistów, trzeci waltornista Stefan de Leval Jezierski, którego miała okazję poznać katowicka publiczność i tamtejsza AM, wydawał mi się nieco odstawać od reszty. Nie można absolutnie zarzucić mu, że grał źle, ale wydawał się być nieco spięty i mniej „pewny” od kolegów i koleżanki. Największe wrażenie jednak zrobiła na mnie Sarah Willis realizująca partię czwartej waltorni. Mało który waltornista dysponuje taką swobodą grania w dolnych rejestrach. Pełne brzmienie jej instrumentu oraz doskonała artykulacja w dolnych rejestrach jest naprawdę godna podziwu. Swoją doskonałą grę w jako dolna waltornistka pokazuje również na płycie waltornistów Filharmonii Berlińskiej „Opera!”, którą serdecznie polecam. Podsumowując wykonanie Kozertstücku Schumanna napiszę to co pewnie zainteresuje waltornistów od strony technicznej. Wszyscy soliści używali instrumentów Gebr. Alexander-Mainz model 103 oraz wykonywali utwór w sposób taki, jak przewidział to kompozytor. Mam tu na myśli, że w odróżnieniu od nagrania na DVD, na które już się powoływałem, gdzie partie solowe są dosyć mocno podzielone (szczególnie w dwóch pierwszych głosach), „Baborak i spółka” grali oryginał.

Korzystając z okazji postaram się pokrótce zrelacjonować pozostałą część koncertu. Jako kolejny punkt programu przewiedziany był Koncert fortepianowy a-moll Schumanna. Solistką była Mitsuko Uchida, której spokojna, przemyślana i pozbawiona cienia przerysowania interpretacja bardzo przypadła mi do gustu. Świetnie grała również orkiestra prowadzona przez Sir Simona Rattle’a. Na szczególne uznanie zasłużyli według mnie klarnecista Wenzel Fuchs oraz oboista Albrecht Mayer. Po przerwie orkiestra wykonała Sinfonie in einem Satz Bernda Aloisa Zimmermanna. Kompozycja powstała w 1953 roku, po raz pierwszy został wykonana w Brukseli w tym samym roku, w Berlinie zadebiutowała 4 lata później. Utwór ciekawy, przyswajalny w pierwszym wysłuchaniu, bez konieczności głębokiego wgłębiania się w tajniki partytury (czego pozbawione są niektóre kompozycje XX i XXI wieku), z wirtuozowskimi solówkami muzyków orkiestry, wśród których najbardziej efektowne były te wykonane przez całą grupę kontrabasów oraz 1 trębacza Gabora Tarkövi’ego. Ostatnim punktem programu była IV Symfonia d-moll również Roberta Schumanna. Mieliśmy okazję wysłuchać tej kompozycji w jej drugiej wersji z 1851 roku, która różni się o znanej nam głównie nieco inną instrumentacją. W Symfonii doskonale odczuwało się wizję kompozycji Schumanna zaproponowaną przez Sir Simona Rattle. Orkiestra grała nie za głośno, a raczej blacha nigdy nie użyła ekstremalnego forte czego muszę przyznać trochę mi brakowało szczególnie w momentach kulminacyjnych. Ogromne wrażenie robiła jednak precyzja rytmiczna z jaką grali muzycy. Grali oni niezwykle równo, co wiele orkiestr odsuwa na dalszy plan, stawiając w pierwszym rzędzie na ekspresję. Tam mieliśmy jedno i drugie. Usatysfakcjonowani mogli być i słuchacze (muzycy) - architekci i słuchacze (muzycy) - poeci. Co do Rattle’a to dyrygował on, a raczej prowadził głównie smyczki ograniczając się jedynie do pokazywania wejść instrumentom dętym jakby chciał powiedzieć – grajcie, mam do was pełne zaufanie. Dyrygent sprawiał również wrażenie, jakby całkowicie zdominował zespół, który z kolei  wydawał się być w stu procentach przekonany do swojego szefa artystycznego i jego wizji muzyki. Technika dyrygowania Sir Simona Rattle’a był taka, że był on o ułamek sekundy przed orkiestrą, dzięki czemu był niekwestionowanym liderem. Tego często brakuje niektórym dyrygentom, którzy jedynie podkładają się pod orkiestrę.  Koncert zakończył się owacjami na stojąco, a dyrygent wyróżnił solistów orkiestry: wiolonczelistę Georga Fausta oraz oboistę Albrechta Mayera.

Podsumowując całą wyprawę do Berlina na koncert tamtejszych filharmoników, napiszę bardzo krótko : naprawdę było warto i nie żałuję ani jednej wydanej złotówki. Polecam każdemu muzykowi.

Valdi

artykuł został nagrodzony
w konkursie z okazji 3 rocznicy
serwisu waltornia.pl