Wywiad z Eweliną Polańską

Ewelina PolańskaWaltornia to nie jest kobiecy instrument...

...bo w Polsce panuje taki stereotyp. Ale już coraz więcej kobiet gra na tym instrumencie, co można zauważyć w zagranicznych orkiestrach. I bardzo im to służy. Jest nas, waltornistek, coraz więcej. Niestety, w Polsce dzieci nawet nie wiedzą, jak wygląda waltornia, a grać na niej zaczynają się uczyć późno i na ogół z przypadku; dlatego że nie radzą sobie na skrzypcach albo na fortepianie. To przykre.

A jak Pani zaczęła się uczyć gry na waltorni?

Też nie wiedziałam, jak wygląda waltornia. Pokazał mi ją nauczyciel w ognisku muzycznym, w którym uczyłam się grać na keyboardzie. Od razu mi się spodobała. W szkole muzycznej najpierw uczyłam się gry na fortepianie i waltorni. Potem pozostała już tylko waltornia. Dziś uważam, że był to bardzo dobry wybór.

Dlaczego?

Wśród ogromnej rzeszy skrzypków i pianistów jako waltornistka mam dużo więcej zawodowych możliwości.

Da się pokochać waltornię?

Oczywiście i to od razu, od pierwszego dźwięku.

Za co?

Za piękny dźwięk i za emocje, jakie można przekazywać. Uwielbiam brzmienie waltorni; dźwięk tego instrumentu jest niski, miękki, przez co instrument ten potrafi być bardzo liryczny.

Niektórzy mówią, że waltornia jest instrumentem nieobliczalnym, przez co trudnym do grania.

To prawda, ale ja wolę tak nie mówić, aby nie zacząć w to wierzyć. Każdy instrument ma przecież swoje problemy.

A jakie są największe problemy waltorni?

To jest instrument, na którym łatwo się "kiksuje", czyli nie zawsze gra się ten dźwięk, który by się w danej chwili chciało. Bierze się to stąd, że wszystkie dźwięki wydobywa się jedynie za pomocą trzech klapek i na jeden chwyt przypada ich wiele. Wszystko zależy od dmuchanego powietrza, od napięcia ust. Tak jak przy gwizdaniu: jak się zmniejsza szczelinę w ustach, to wychodzi wyższy dźwięk.

Dwa lata temu zajęła Pani drugie miejsce - pierwszego nie przyznano - na I Ogólnopolskim Konkursie Instrumentów Dętych Blaszanych w Katowicach. W tym samym roku zdobyła Pani także I Nagrodę i Grand Prix na I Ogólnopolskim Konkursie Waltornistów im. prof. Edwina Golnika w Łodzi.

To bardzo pomogło mi zaistnieć na rynku muzycznym; usłyszano o mnie. Poza tym za wygraną w Łodzi dostałam dobry instrument. Od tego czasu zaczęły do mnie napływać zaproszenia na koncerty solowe, posypały się także propozycje współpracy z innymi orkiestrami, takimi jak m.in.: Sinfonia Varsovia, Sinfonietta Cracovia, NOSPR.

Na co dzień jest Pani waltornistką Capelli Cracoviensis. Dwa dni temu dyrektor Capelli Stanisław Gałoński zaproponował Pani zastępstwo, koncert w ramach Festiwalu Muzyka w Starym Krakowie, który odbędzie się dziś w synagodze Tempel. Ma Pani tremę?

Nie mam na to czasu. Tak szybko się wszystko dzieje, że trema opanuje mnie pewnie dopiero po koncercie. Jeszcze nie czuję, że będę grała solo. W tej chwili przygotowuję się do konkursu międzynarodowego w Dąbrowie Górniczej i właśnie w III etapie jest wymagany Koncert Es-dur Mozarta, ten sam, który mam zagrać w ramach festiwalu. Pomyślałam, że to dobra okazja "ograć" utwór przed konkursem.

Jakie znaczenie ma dla Pani Koncert Es-dur Mozarta na waltornię?

Z czterech Mozartowskich koncertów na ten instrument, będących kanonem każdego waltornisty, Es-dur najbardziej lubię. W ogóle lubię grać utwory Mozarta, które są niby proste, ale jednocześnie w tej swojej prostocie niezmiernie trudne.

Czego można Pani życzyć przed koncertem na festiwalu?

Aby było pięknie, aby publiczność mogła się cieszyć muzyką Mozarta i aby mnie gra sprawiała radość.

I tego Pani życzę.

Rozmawiała: Agnieszka Malatyńska-Stankiewicz
artykuł ukazał się 26.08.2008
w Dzienniku Polskim