Edwin Golnik

Gdy myślę „waltornia” jawi mi się Mozartowska wizja polowania, nastrój, jaki dają dźwięki genialnego kompozytora. To on zaczyna panować nad moją wyobraźnią i zachwyca mnie tym, czego nie lubię, nie podzielam bowiem łowieckiej radości. Instrument jednak to nie metal, ale talent muzyka grającego na nim.  W tym momencie myślę o wirtuozerii waltornistów, czyli o ich mistrzu Edwinie Golniku. Waltornia jak każdy instrument może być przedmiotem rzemiosła, ale w wybitnych rękach powstaje najwspanialsza materia prawdziwej sztuki, a to już ścieżka po której stąpają bogowie, to wirtuozeria.

Edwin Golnik nadał szlachectwo grze na waltorni, stworzył szkołę tego instrumentu i wychował wybitnych muzyków. Relacja między profesorem muzyki a uczniami jest szczególna. Powstaje więź quasi-rodzinna. Potrzeba przebywania ze sobą, rozmowy nie tylko o muzyce, zwierzenia, a i zjeść coś trzeba, więc współmałżonek profesora musi zwykle zaakceptować fakt otwartości domu. Golnik wczuwał się we wszystkie problemy studentów, zawsze chciał pomóc, kosztem swego czasu. Miał wielką siłę oddziaływania na ich psychikę. Ta umiejętność to nie tylko talent pedagogiczny, ale ojcowskie pojmowanie roli nauczyciela kształtującego artystę.

Edwin Golnik był do cna ogarnięty pasją muzyczną, umiał ją realizować jako muzyk orkiestry, jak też w szkolnictwie. Niełatwo godzić te zadania, bowiem wielki artysta ma prawo do piedestału, egoizmu, chęci przemyśleń z dala od gwaru codzienności. Golnik nie dawał sobie tego prawa. Chciał służyć kolegom, uczniom i rodzinie.

Urodził się 28 września 1919 roku w Wudzynku koło Bydgoszczy. Nie był to łatwy czas. Dopiero co ucichła wojna. Polska wróciła na mapę Europy, trzeba było walczyć z codziennym niedostatkiem. Odezwały się muzy! Golnik wcześnie ujawnił swą wyjątkową muzykalność i rozpoczął naukę muzyki. Najpierw był smyczek, dopiero później nadszedł czas waltorni. W 1933 roku wstąpił do wojska i jako elew grał w orkiestrze 62 Pułku Piechoty, uczęszczając jednocześnie do Miejskiego Konserwatorium Muzycznego w Bydgoszczy. Dyplom otrzymał podczas wojny, a w 1945 roku został pierwszym waltornistą Orkiestry Radiowej w Bydgoszczy, pracował pod batutą Arnolda Rezlera.

Był już znany i ceniony w środowisku muzycznym, chętnie więc podjął pracę pedagogiczną w rodzimej Bydgoszczy i bliskim Toruniu. Rok 1948 przyniósł, a może ugruntował sławę Golnika, bowiem otrzymał On pierwszą nagrodę w Ogólnopolskim Konkursie dla muzyków grających na instrumentach dętych. W latach 1951-52 doskonalił się w Pradze (trzeba pamiętać, że wysyłano tam najzdolniejszych muzyków, np. Malikowską, Michalika, Baranowską) jako stypendysta Ministerstwa Kultury i Sztuki pod mistrzowską ręką Emanuela Kaucky'ego w Akademii Muzyki i Sztuki Dramatycznej. Ten czas to nie tylko nauka. Edwin bywał solistą Praskiej Orkiestry Symfonicznej, koncertował w Mariańskich Łaźniach, Karlowych Varach i wielu innych ośrodkach, gdzie muzykalna publiczność oklaskiwała mistrzów. Wydarzeniem był koncert Reichy i Rosettiego grany przez Golnika z samym Kauckym. Pierwsza nagroda na Praskim Festiwalu (Praska Wiosna). Czy może być wspanialsze ukoronowanie mistrzowskiej edukacji u naszych muzykalnych sąsiadów?

W 1955 roku wielki waltornista wkroczył w progi Filharmonii, która z powojennej tułaczki wróciła na Jasną 5 i otrzymała miano Narodowej. Golnik został pierwszym waltornistą orkiestry. Było też miejsce na kontynuację powołania pedagogicznego: uczył w średniej szkole, prowadził klasy waltorni w akademiach muzycznych w Warszawie i Łodzi. W 1963 roku otrzymał tytuł docenta. Niezmiernie lubiany i ceniony został dziekanem Wydziału Instrumentalnego warszawskiej uczelni. Pracowity i pogodny, pełen zapału i planów nie zaniedbywał też kameralistyki. Powstało wiele wartościowych nagrań.

W 1968 roku dopadł Go zawał serca. Jakże częste niebezpieczeństwo czyhające na aktywnych i nadwrażliwych. Edwin musiał zmniejszyć aktywność. Odszedł z Filharmonii Narodowej, a na krześle pierwszego waltornisty zasiadł Jego uczeń Jan Jeżewski (dzisiejszy profesor Akademii Muzycznej w Warszawie). Zastanawiam się, czy istotnie tak bardzo ubyło Mu obowiązków, bo grał w Orkiestrze Radiowej, w Teatrze Wielkim i w orkiestrze kameralnej, rosła rzesza Jego uczniów, którzy talent pedagogiczny swego mistrza sprawdzali na licznych konkursach międzynarodowych, w których zdobywali nagrody. Jurorzy wiedzieli, dlaczego tak dobrzy są ci polscy waltorniści.

Oni przypominają swego nauczyciela, Jego szczególny sposób władania instrumentem i mistrzostwo dźwięku, tak trudne do powtórzenia, bo urodzone z tej jedynej Golnikowej wrażliwości i wyobraźni. Uczniowie Golnika są od Warszawy aż po Illinois, profesorowie i soliści. Po prostu artyści. Najlepiej pamiętają utwory Swolkienia, Paciorkiewicza, Kotońskiego, Sikorskiego, a także muzycznych potęg takich jak Beethoven, Mozart, Schumann czy Saint-Saëns w wykonaniu swego mistrza.

W 1979 roku Golnik trafił ponownie do szpitala. Chore serce dało o sobie znać, sytuację pogorszyły komplikacje ze strony innych narządów. Moment przerażenia najbliższych i przyjaciół. Golnik ma wspaniałą rodzinę, żonę i troje dzieci. Dom zarażony muzyką, wszyscy muzykalni i wykształceni muzycznie, chociaż zawodowo oddała się temu tylko najmłodsza latorośl rodziny. Edwin nie umiał dbać o zdrowie, nie chciał celebrować (jak ja to określam) „majestatu choroby”. Do końca chciał w pełni uczestniczyć w stresie życia codziennego.

Odszedł w marcu 1979 roku. Żyje nadal w dźwiękach waltorni, w sercach uczniów, kochających Go bliskich, a także miłośników prawdziwej muzyki. „Zaprosił go Pan na boskie pokoje muzyki bez granic”.

Jolanta Zaręba-Wronkowska
artykuł ukazał się 10. grudnia 2002
w Gazecie Wyborczej Stołecznej

Zobacz również: